Juji – krzyż. Karategi – strój do karate. Kata – ćwiczenia formalne, kształt. Katsu – japońska metoda reanimacji. Kihon – tu: podstawowe ćwiczenia. Kiai – paraliżujący okrzyk. Kanku – symbol odwagi, słońca. Kyu – stopień szkoleniowy. Hiji Oroshi-Uchi – uderzenie w dół łokciem. W powyższej sytuacji powinno się wskazać zewnętrzną, bezpośrednią przyczynę wypadku, czyli uderzenie poszkodowanego o podłoże w wyniku upadku z wysokości oraz ustalić przyczyny pośrednie tj. to, co doprowadziło do upadku – z uwzględnieniem m.in. stanu technicznego wykorzystywanych urządzeń do transportu pionowego (jeśli Utrzymuj mocne uderzenie i uderzaj prosto w dobrej technice. SHUTO UCHI UCHI - uderzenie na zewnątrz W tej technice początek jest taki, jakbyś zasłaniał ucho po przeciwnej stronie podobnie jak w pozycji wyjściowej w Gedan Barai. Uderzenie jest prowadzone od środka na zewnątrz. W Kihon uderzasz w skroń wyimaginowanego przeciwnika. W razie groźby zatonięcia statku (jachtu) kapitan jest obowiązany wykorzystać wszystkie dostępne środki wzywania pomocy. I. Przebieg wypadku. W dniu 24.09.1966 r. około godz. 0022 jacht Cefeusz (balastowy, dług. 11,45 m., szer. 2,70m., pow. żagli 52,6m 2) wyszedł z Górek Wschodnich do Jastarni. W skład 7-osobowej załogi wchodził . Witam. jakąś godzinę temu *weszłam* na maszynę do ćwiczeń i jej rączka (obita zresztą miękkim tworzywem) przejechała mi po skroni. nie było to mocne uderzenie, , nie straciłam przytomności, źrenice w normie, brak siniaka i opuchlizny - jedynie zdarłam sobie lekko skórę. pobolało przez pół minuty, a teraz wydaje mi się, że nic nie boli, a jeśli już to ledwo ledwo, jednak jestem hipochondrykiem i kiedyś przeczytałam, że uderzenie w okolicy skroni sę niebezpieczne, więc teraz ciągle myślę czy wszystko będzie w porządku. pozdrawiam 2014-04-02, 20:23~gosc portalu ~ Strony: 1 wątkii odpowiedzi ostatni post zapytał(a) o 16:45 Czy uderzenie w skroń jest śmirtelne? Dzisiaj rzuciłem mojego kolegę butem w skroń, na początku trochę go bolało, potem poszło z jego kilka łez. Później mówił, że go już nie boli, czy będzie z nim OK? nauczycielka mówiła nam o historii takiego chłopca, który upadł na kant ławki a po powrocie do domu zaczęła go boleć głowa i po kilku minutach zmarł! Ten rzut był prawie z całej siły... Ostatnia data uzupełnienia pytania: 2010-06-08 16:48:54 Odpowiedzi butem nic mu nie powiino być :D jak by uderzyl sie o kąt to owszem :D Znam wiele osób które dostały butem w skroń i żyją :) To także zależy od siły uderzenia. Ten co upadł na kant ławki na pewno uderzył w nią z większą siłą. Nie powinno mu nic być :) Częściej śmiertelne jest uderzenie w może to na przyszłość Cię trochę nauczy, że w taki sposób nie powinno się bawić :) Pozdrawiam blocked odpowiedział(a) o 16:54 u mnie też nauczycielka gadaa o chłopcu, który uderzył o kąt ławki i zmarł...raczej nic nie powinno mu być... blocked odpowiedział(a) o 16:45 nie no co ty będzie żył ;p intvicja odpowiedział(a) o 16:46 Jest to śmiertelne , ale zależy w jaki punkt udeżyłeś . abuu97 odpowiedział(a) o 16:46 z buta .? xDraczej mu nic nie bd ;] blocked odpowiedział(a) o 16:46 Od zwykłego uderzenia nie powinno mu się nic stać. Do tego potrzebnaby była odpowiednia siła. blocked odpowiedział(a) o 16:47 Twoje uderzenie na pewno nie bylo smiertelne! u nas w sql nauczyciel tez opowiadal, ze ktos uderzyl o kant i zmarl! Xd Ganja ! odpowiedział(a) o 16:46 Niee ! ;d Najwyrzej bedzie miał wstrząs mózgu ja se zrobiłam dziure w skroni ..;/ tznm krew mi leciała tak sie pi z łam o kant ławki .. i tylko silnny wstrząs mózgu W twoim przypadku tak, ale też zależy jakim butem trampkiem to nie masz sie o co martwic traperemalbo korkami do gry w pilke to morze wylondowac w szpitalu blocked odpowiedział(a) o 16:48 mocniejsze uderzenie w skroń jest niebezpieczne gdyż to jest obszar głowy który jest najcieńszy. Można go łatwo uszkodzić. Ale nie martw się od uderzenia butem nic mu nie będzie. ; ) Tatooin odpowiedział(a) o 16:56 Zależy jak silny i czym. np. esli ktoś ci przywali pięścią to nie ale ceglą raczej tak :P Nic mu nie będzie, najwyżej lekki wstrząs mózgu Uważasz, że ktoś się myli? lub Trudno uwierzyć, że można z zimną krwią zamordować człowieka dla pary butów czy płaszcza. A jednak zaraz po II wojnie światowej takie zdarzenia nie były wcale odosobnione. Zapraszamy do lektury artykułów z powojennej wrocławskiej prasy. Zapraszamy także do obejrzenia galerii zdjęć, w której pokazujemy odbudowę Wrocławia po wojennych zniszczeniachZagadka zwłok w spalonej piwnicy Kara śmierci i dożywotniego więzienia dla mordercówPrzed Wydziałem Karnym Sądu Okręgowego w Lignicy zasiadło na ławie oskarżonych dwoje przestępców: Michael Fr. i Gertruda S. – oboje narodowości ich na tę ławę sprowadziło? Oto historia krótka i niecodzienna: Oskarżony Michael Fr., 32-letni mężczyzna, zegarmistrz z zawodu, poznał 26-letnią przystojną mężatkę Gertrudę S., z zawodu konduktorkę tramwajową, której mąż w owym czasie nie wrócił był jeszcze z wojny, a że mieszkali oboje w sąsiedztwie w jednej kamienicy przy ul. Wrocławskiej, przeto nie przeszli obojętnie nad faktem poznania się, lecz przeciwnie – znajomość ich przybrała w szybkim tempie zażyły połowie czerwca 1945 r. wraca niespodziewanie z wojska mąż Gertrudy – Walter S., szybko orientuje się w sytuacji, toteż zamierza wyjechać z żoną do Niemiec, jednakowoż ta ostatnia się zdaje Walter S. postanawia pozostać w domu przy żonie, ale nie może dojść z nią do porozumienia, przy czym dochodzi między nimi do ostrych sprzeczek. Gertruda odwiedzając swego kochanka Michaela w jego mieszkaniu, skarży się na złe jej traktowanie przez Michael Fr. postanawia zabić S; podsuniętą myśl Gertruda aprobuje i wspólnie obmyślają i szczegółowo układają plan. Zgodnie z tym planem Michael udaje się nazajutrz po zmroku r. do kamienicy, gdzie mieszkają S. i zaopatrzony w czterokilogramowy dwuręczny młot, czeka na klatce schodów strychowych przeszło pięć godzin, aż Gertruda daje mu znać, że mąż jej Walter zasnął. Jest już po północy, kiedy na daną wiadomość wchodzi Michael do sypialni S. i przez dwukrotne uderzenie młotem w prawą skroń, zabija śpiącego Waltera. Następnie przy pomocy Gerturdy owija zwłoki w koc, obwiązuje dokładnie szpagatem i wsuwa je pod łóżko. Tegoż dnia, późnym wieczorem, przy pomocy szesnastoletniego Niemca Winfrie­da J. wynoszą zwłoki i ukrywają je w gruzach spalonej niedalekiej kamienicy. To wszystko, co zrobili oskarżeni, sprowadziło ich na ławę sędziami staje osk. Michael Fr., daje spokojne i obojętne wyjaśnienia, przy czym robi wrażenie, jak gdyby nie dopatrywał się w swoim czynie niczego nawet niemoralnego; twierdzi on, ze nie chciał zabić Waltera, a dać mu tylko, jak się wyraża, „praktyczną pamiątkę”. Dwukrotne uderzenie śpiącego człowieka kilkukilogramowym, dwuręcznym młotem, powodujące obszerne załamanie czaszki i zmiażdżenie tkanki mózgowej przez wbicie zgruchotanej kości skroniowej głęboko w mózg oto naprawdę „praktyczna pamiątka” na miarę „nadczłowieka”, jak go sobie wymyśliła i chciała widzieć niemiecka teoria o wyższości Gertruda przyznaje się do zarzuconej jej zbrodni i swoim przyznaniem powoduje też osk. Michaela do przyznania, że cały plan zbrodni był z góry powzięty, wspólnie opracowany i do końca ogłoszeniu wyroku śmierci na oskarżonego zachwiał się ten, bądź co bądź „nadczłowiek” na nogach, tak że musiano mu podsunąć krzesło i podać zimnej wody. Oto nagle okazało się, że człowiek, któremu tak lekko przyszło pozbawić życia innego człowieka, który w danym momencie stał na drodze do jego osobistej przyjemności, nagle zaczął doceniać wartość życia ludzkiego, które tym razem miało być jego życiem. Pionier, rok 1945PSW lipcu 1946 roku w Na­przo­dzie Dolnośląskim ukazała się krótka informacja zatytułowana „Wyrok śmierci na Niemcu, wykonany”. Oto, co w niej czytamy:„W dniu 15 lipca 1946 roku o godz. 7 rano wykonany został wyrok śmierci przez powieszenie na 35-letnim Michaelu Fr., narodowości niemieckiej – skazanym wyrokiem Sadu Okręgowego-Doraźnego w Lignicy na karę śmierci za to, że dnia 2 września ubiegłego roku w Lignicy przez uderzenie młotkiem w prawą skroń zabił Waltera S.”.Pierwsza sprawa przekazana Sądowi Doraźnemu we Wrocławiu29 grudnia 1945 roku zapadł pierwszy na Dolnym Śląsku wyrok wydany przez Sąd Doraźny. 18-letni Edward R., funkcjonariusz Straży Przemysłowej, został skazany na śmierć za zabicie milicjanta – Franciszka wraz kolegami i Janiną A. bankietowali w wartowni przy ul. Bytomskiej, kiedy skończył się im alkohol i zakąski 18-latek wybrał się, z nielegalnie posiadaną bronią automatyczną, po uzupełnienie zapasów do pobliskiej knajpy. Towarzyszyła mu Janina A., która ubrała się w mundur strażnika i także wzięła para ta została zatrzymana przez patrol milicji za posiadanie nielegalnej broni, Rudawiec zastrzelił Franciszka P. i uciekł. Ukrywał się w mieszkaniu Janiny A., gdzie został zatrzymany. Tłumaczył się, że był pijany i nie wiedział co robi, a do picia alkoholu zmuszał go przełożony. Sąd skazał go na karę rok 1945Dzielny fryzjer ofiarą mordu bandytyWczoraj o godzinie rano, dokonano zuchwałego napadu na mieszkanie piekarza, ob. Jaworka (Kluczborska 5). Po trzykrotnym zadzwonieniu weszło dwóch ludzi, udających elektromonterów z teczkami. Jeden zaczął kontrolować licznik w przedpokoju, a drugi zamierzał sprawdzić ile lamp się pali w pokojach. Nagle obaj dobyli rewolwerów i krzyknęli do małżeństwa Jaworków: „Stać, ręce do góry, odwrócić się do ściany”. W tym momencie stuknęła w drzwiach klapka otworu, przez który wrzucono list. Stuk ten spłoszył bandytów, którzy drgnęli spoglądając na drzwi. Wtedy Jaworkowa silnym uderzeniem ręki odtrąciła rękę bandyty i wraz z mężem wybiegła do sieni, wzywając pomocy. Również i córka ich, studentka uniwersytetu, wołała o ratunek przez okno z II piętra, wychodzące na podwórze domu nr 105, ul. Marszałka krzykami bandyci uciekli, strzelając na schodach w górę, szczęśliwie nie raniąc nikogo. Jeden z bandytów skrył się w piecu starej kuźni przerobionej na garaż w domu Komitetu PPS nr 105, porzuciwszy na podwórzu koło garażu teczkę z rewolwerem, dokumentami, brzytwą i ręcznikiem. Kryjówkę bandyty wskazała wartownikom z PPS Lobe Elza, sąsiadka Jaworków. Był to były woźny dyrekcji kolei w Katowicach, 37-letni lwowianin Sz. Julian. Przy konfrontacji w komisariacie Jaworkowie poznali w Sz. napastnika w sąsiedzi Jaworków i przechodnie gonili drugiego bandytę, uciekającego w kierunku ul. Kilińskiego. Na skwerze przed cukiernią „Kolorowa” zabiegli drogę bandycie właściciele cukierni ob. ob. Besler i Bąkowski oraz sąsiad ich, fryzjer Mirocznik, który energicznie schwytał bandytę za jednak wyrwał się, wyjął z teki parabellum i strzelił trafiając Mirocznika w prawą łopatkę, po czym skrył się przy ul. Słowiańskiej i znikł tam bez ratunkowe PCK przywiozło ciężko rannego do kliniki szpitala Czerwonego Krzyża, gdzie mimo usilnych starań lekarzy Mirocznik zmarł, osierociwszy Dolnośląski, 1946 rokDwaj podstępni mordercy przed sądem w ZgorzelicachZgorzelec (Jz) Niemki: Elza Schiller i Lidia Lanskron pracowały u Mieczysława Świniarskiego w Szymborku pow. Zgorzelec. Na początku listopada 1946 r. zwolniły się z pracy i ruszyły w drogę. Kiedy nie wracały kilka dni, Świniarski poszedł do Jana Z., który miał im pomóc przedostać się przez granicę, by się dowiedzieć co się z nimi dzieje. Nie zastał go w domu, dowiedział się wszakże, od obecnej Marty Fremlmich, że obie Niemki, Z. i jakiś żołnierz wyszli razem z Z. usłyszał od niego, że z domu wyszli razem, ale wkrótce się rozstali i Niemki same poszły w drogę. Rzucił przypuszczenie, że może zostały zatrzymane przez tego Świniarski rozpoczął poszukiwania na własną rękę. Znalazł obie w przydrożnym stawie w odległości 3 km od Radomierzyc w kierunku Szymbarka. Obie już nie żyły i były obrabowane z dnia tj. 10 listopada Jerzy K., żołnierz sprzedał damskie buty za sumę złotych. W czasie przeprowadzonej rewizji w domu Jana Zamojdy znaleziono rower i zegarek, który Świniarski rozpoznał jako swój własny, wypożyczony Z. (lat 26) stanie przed sądem w Jeleniej Górze 14 stycznia 1947 roku oskarżony o morderstwo i rabunek. Jerzy K. drugi oskarżony jako żołnierz ma odpowiadać przed sądem wojskowym, ale został przekazany sądowi zwykłemu do wspólnego rozpatrzenia Dolnośląski, 1946 rokTragiczna libacja Żary (Ad) W ub. tygodniu w godzinach późno-wieczorowych zebrało się w Żarach przy ul. Ogrodowej nr 7 towarzystwo przy większej wódce. Ponieważ gospodynią domu „interesowało” się kilka osób – z tego powstała zazdrość miłosna. Nieporozumienie spowodowało kilka strzałów rewolwerowych i kosztowało dwa życia ludzkie. W czasie zajścia jeden z młodzieńców 22-letni został zabity na miejscu, zaś gospodyni domu jako ciężko ranna zmarła dnia następnego. Trzecia ofiara postrzelona dwukrotnie leży w powiatowym strzelającym tak celnie, zaopiekowała się Milicja Obywatelska, która postara się, żeby w przyszłości więcej on już nie Dolnośląski, 1946 rokZbrodnia przy ulicy WłodkowicaDzielna MO ujęła zbrodniarzy(K-L) Dnia 30 czerwca milicjant z komisariatu kolejowego na Dworcu Głównym pełniąc służbę w holu dworca zauważył dwóch podejrzanych młodzieńców obarczonych tłumokami. Jeden, młodszy (boso) trzymał również ręczną maszynę do szycia. Milicjant po dłuższej obserwacji przeprowadził podejrzanych do komisariatu. Tam podejrzani przyznali się, iż rzeczy pochodzą z kradzieży przy ul. Włodkowica NR 14, w „Domu Ludowym”.Podczas osobistej rewizji znaleziono przy 19-letnim Stanisławie K. krótki karabin, który miał ukryty pod paltem. Drugi podał się za 14-letniego Bronisława D. Milicjant udał się z Bronisławem D. na miejsce kradzieży. Ponieważ drzwi wskazanego mieszkania na III piętrze przy ul. Pawła Włodkowica NR 14 były zamknięte na kłódkę, przeto milicjant wziął na świadków dwóch sąsiadów, lokatorów i w ich obecności kłódkę mieszkaniu znaleziono na łóżku martwego lokatora tegoż mieszkania 42-letniego Abrama K., handlarza starzyzną (rodem z Tarnowa). Został od zamordowany w czasie snu wskutek uderzenia ostrzem siekiery w głowę, ponosząc śmierć na miejscu. Siekierę znaleziono na przeprowadzonego dalszego dochodzenia, już przez MO III komisariatu wynika, że ohydnej zbrodni dopuścił się Stanisław K. Zbrodniarz zrabował następnie wszystkie wartościowe przedmioty, palto K., które włożył na spakowaniu łupów w tłumoki wyszedł z D. zamykając drzwi na kłódkę. Młodociany zbrodniarz odbywał już karę w obozie pracy za szaber, następnie – za kradzież siedział w więzieniu. Niedawno po wyjścia z więzienia poznał się z K. i razem z D. pomagali mu w o dokonaniu ohydnej zbrodni w centrum miasta szybko rozniosła się. Po dokonaniu oględzin zwłok i miejsca zbrodni przez władze milicyjno-sądowe, zwłoki K. przed południem zostały wyniesione przez sprowadzonych na miejsce zbrodniarza i jego wspólnika – do samochodu i przewiezione do Zakładu Medycyny Sądowej przy ul. Bujwida. W związku z tą zbrodnią aresztowano jeszcze trzeciego młodzieńca, który w przeddzień zbrodni przyszedł do mieszkania razem z Kurier Ilustrowany, 1947 rokTajemnicza zbrodnia na drodzeMotocykliści jadąc z całą prędkością trafili na rozciągnięty drutMiejscowa prasa doniosła kilka dni temu o makabrycznym morderstwie, jakiego dokonali dwaj młodzi chłopcy na osobie swojego pracodawcy Abrama K. zam. przy ul. Włodkowica 14. Obecnie mamy do zanotowania nowy, zagadkowy przypadek morderstwa. Tło sprawy jest niesłychanie czerwca Zdzisław S. wybrał się wraz ze swoim szwagrem Kazimierzem R. (bratem znanego na terenie miasta działacza PPS) na wycieczkę do Leśnicy. Po przybyciu na miejsce szwagrowie wstąpili do restauracji pokrzepić się przed dalszą drodze powrotnej na ulicy Lotniczej motor zaciął się niespodziewanie. Niefortunni wycieczkowicze zabrali się do usuwania defektu. Kiedy Saganowski zmieniał zużytą świecę, podszedł jakiś nieznany osobniki i zaofiarował swoją usunięciu usterek S. chcąc nadrobić stracony czas prowadził motor na dużej szybkości. W pewnym momencie, jak sam zeznaje, poczuł gwałtowne szarpnięcie, w następnej zaś sekundzie wyleciał z siodełka wyrzucony siłą zderzenia. Wskutek wstrząsu, wywołanego upadkiem na bruk, stracił przytomność. Odzyskał ją dopiero w szpitalu. Nie może jednak udzielić bliższych wyjaśnień w tej sprawie, nic bowiem nie ustalono w dochodzeniach jadący na motocyklu wpadli na drut rozciągnięty w poprzek drogi. Ciało R. bez butów znaleziono w pewnej odległości od miejsca wypadku. Po przeciwnej stronie ulicy wśród krzaków cmentarnych latały porzucone w nieładzie rzeczy osobiste 1947 rokSiekierą w głowę mężaWczoraj po godzinie 12 w południe mieszkańcy kamienicy przy ul. Jagiellończyka 13, zostali zaalarmowani okrzykami „żona zabiła męża”. Wkrótce zebrali się lokatorzy przed mieszkaniem Nr 17. gdzie w kałuży krwi leżał lokator domu 30-letni Władysław K. Żony K. już w domu nie było. Ulotniła się gdzieś. Wezwane pogotowie przewiozło K. z ciężką, głęboką raną i uszkodzeniem czaszki do szpitala św. Jerzego. Stan rannego 1947 rokWyrodna matka otruła 5-dniowe niemowlęJadwiga Z. mieszkanka Skar­żyska Kamiennej urodziła w dniu 17 lutego w szpitalu sióstr Urszulanek we Wrocławiu dziecko płci żeńskiej. Gdy leżała na oddziale położniczym przynoszono jej co 3 godziny dziecko do karmienia. 22 lutego poprosiła pielęgniarkę, by przyniosła jej octu w szklance skarżąc się na rzekomy ból głowy. Gdy tego samego dnia przyniesiono jej dziecko, Z. wlała mu do ust półtorej łyżeczki octu. Nazajutrz rano dyżurna siostra szpitalna zauważyła u niemowlęcia objawy choroby. Zbadane przez lekarza okazało się, że dziecko zatrute jest jakąś substancją żrącą. Wywołało się podrażnienie dróg oddechowych i dziecko zmarło. Ponieważ w stoliku chorej Z. znaleziono resztę octu, oddano ją do dyspozycji milicji Obywatelskiej jako podejrzaną o dzieciobójstwo. Wczoraj Z. zasiadła na ławie oskarżonych. W toku rozprawy przyznała się, że dając dziecku ocet nie chciała spowodować jego śmierci, a jedynie wywołać objawy choroby. Była w bardzo ciężkich warunkach materialnych, miała na utrzymaniu sparaliżowana matkę, a w dodatku była rozżalona na ojca niemowlęcia, który porzucił ją na krótko przed urodzeniem po krótkiej naradzie ogłosił wyrok, na mocy którego Z. została skazana na sześć lat 1947 rokPolecane ofertyMateriały promocyjne partnera Grażyna Kuźnik Świętochłowice: Kto w jego domu strzelał do policjanta Grencla i zabił jego żonę Stefę? Zbrodnia sprzed lat. Świętochłowice długo nie mogły zapomnieć o śmiertelnych strzałach, jakie padły w mieszkaniu policjanta Franciszka Grencla przy ulicy Bytomskiej 19. Tym bardziej, że w jakiś czas po ujawnionej tragedii samobójstwo popełniła matka Stefanii Grenclowej, żony Franciszka. Zostawiła list, że nie może pogodzić się z tym, co stało się z córką. Sprawa tajemniczej tragedii znowu wtedy powróciła. Policja nie chciała informować o szczegółach nieszczęścia swojego pracownika, więc ludzie zdani byli na plotki. Mówiono: - Gdyby to jeszcze spotkało jakiegoś brutala, ale wywiadowcę Grencla? Przystojny, odpowiedzialny, lubiany; młody małżonek i ojciec dziecka, które dopiero co się urodziło. Był dumny z rodziny jak paw. Całe szczęście w jednej chwili prysło mu jak bańka mydlana. Pewnego ranka 1934 roku policjanta Grencla znaleziono we własnym mieszkaniu; był nieprzytomny, ledwo żywy, stracił oko. Ktoś oddał strzał w jego skroń. W innym pomieszczeniu leżała zastrzelona młoda kobieta. W kołysce ułożonej przy ojcu płakał rozpaczliwie noworodek. Zabójca oszczędził tylko dziecko. Ten widok wywołał szok u kolegi Grencla, który miał sprawdzić, co dzieje się u policjanta. Funkcjonariusz nie przyszedł do pracy i nie uprzedził, że nie przyjdzie na dyżur. To dotąd się nie zdarzało. Komendant obawiał się, że Grencel ma jakieś kłopoty i chciał wiedzieć, czy nie potrzebuje pomocy. Policjanci narażają się przestępcom i zdarzały się już napaści na nich, ale nigdy nie w mieszkaniu funkcjonariusza, gdzie była żona i dzieci. Policja jednak poszła najpierw tym śladem. Tajniacy próbowali złapać jakiś trop, chociaż nikt w przestępczym światku nie słyszał, żeby ktoś napadł na policjanta w jego domu. A w dodatku zabił matkę niemowlęcia. Taka sprawa szybko stałaby się w środowisku głośna. Tymczasem biegli ustalili, że strzelał ktoś z domowników. Nie Grencel, tylko jego żona Stefa. To ona podeszła od tyłu z bronią do niczego nie spodziewającego się męża i strzeliła mu w bok głowy. Kula wyszła okiem i nie uszkodziła śmiertelnie mózgu, mężczyzna przeżył. Po tym strzale być może Stefania zastanawiała się nad losem dziecka, ustawiła kołyskę bliżej ciała męża, ale wyszła z pokoju i strzeliła do siebie. Zmarła na miejscu. Policja zaczęła badać, co działo się w małżeństwie Grenclów. Może mąż znęcał się nad młodą żoną? Ale nawet matka Stefanii chwaliła Franciszka jako dobrego i kochającego męża. Natomiast Stefa od dziecka była bardzo delikatna, wpadała w dziwne stany, gdy nie widziała przed sobą przyszłości, a przecież była ładna i zdolna, w domu zamożnych restauratorów niczego jej nie brakowało. Gdy poznała Grencla, zmieniła się na lepsze, dlatego rodzice nie informowali zięcia o jej problemach ze zdrowiem. Tego właśnie matka nie mogła sobie wybaczyć. Dla niej z tak straszną śmiercią córki wszystko się skończyło. Napisała pożegnalny list i weszła do jeziora, utopiła się. Na serce Franciszka Grencla spadł jeszcze jeden kamień.

uderzenie w skroń śmierć